Koty pojawiły się w naszym ogrodzie wiele lat temu. Pierwsza przyszła do nas kocia mama.
Dzika, wygłodniała i bardzo nieufna. Nie mogłam zostawić jej bez jedzenia. Zabrała się za nie dopiero wówczas, gdy się oddaliłam. Od tamtego razu codziennie, punktualnie między godziną piętnastą, a szesnastą pojawiała się w ogrodzie. Wówczas jeszcze oboje z M. pracowaliśmy. Gdy nadszedł okres zimowy mój M. "zbudował" prowizoryczny, ale ocieplony domek, a raczej bunkier z dwoma pomieszczeniami. Jedno na sen, a drugie, by mogła spokojnie jeść. Od razu wiedziała czemu służy i zamieszkała w nim. Trwało to tak przez kilka lat. Niestety nadal nie pozwoliła, by się do niej zbliżyć. Podczas naszych ogrodowych prac wiernie nam towarzyszyła i leżała sobie w cieniu morwy w bezpiecznej odległości. Pokochaliśmy tę wierną koteczkę. W maju 2012r zniknęła na jakiś czas. Powód był nam znany, bo wyglądała na ciężarną. Czekaliśmy, tęskniliśmy za jej obecnością, ale nie wracała, aż nagle pojawiła się z przychówkiem i to już częściowo odchowanym. Malutki "Tygrys"
Jego drobniutka siostra "Kurka"
Kocięta były dzikie jak ich matka. Musieliśmy się bardzo postarać i wykazaliśmy dużą cierpliwość, by je w miarę oswoić. Jaka była moja radość, kiedy po raz pierwszy wzięłam na ręce cudnego Tygrysa. Mój M. oswajał Kurkę ale niestety ona do dziś nie pozwoli się wziąć na ręce. Potrzebuje jednak, by ją głaskać najlepiej bez końca. Kiedy koteczki były malutkie zadziała się przykra rzecz. Pewnego ranka zobaczyłam naszą kruszynę ranną, częściowo bez ogonka z poturbowaną nogą. Nie mogliśmy jej zawieźć do weterynarza, bo nie pozwoliła się dotknąć. Pojechaliśmy więc bez niej. Dostaliśmy leki. Powiedział nam, żeby jej nie stresować i czekać na rezultat. "Może się wyliże" I tak się stało. Trochę jednak kuleje i nie ma ogonka. Dla nas i tak jest piękna.
Mąż zdecydował, że dla ich wygody i bezpieczeństwa zrobimy im lokum w domku gospodarczym. Wyciął otwór w ścianie, by mogły swobodnie wchodzić, kiedy drzwi do domku będą zamknięte. Od razu pojęły o co nam chodziło. Mądre stworzenia😄
I tak koteczki rosły, psociły. To takie cudne zwierzątka i naprawdę wierne.
Rosły i bawiły się pod czujnym okiem swojej matki.
Mój ukochany, piękny "Tygrys"
Ostatnie zdjęcia z matką:(:(
Już wówczas widać było, że coś jej dolega, bo ciągle była blisko nas. Ja byłam już na emeryturze i zadziwiał mnie fakt iż codziennie rano na mnie czekała. Po posiłku przez cały czas leżała w pobliżu, ale do końca nie pozwoliła się nam zbliżyć. Nie można było jej więc zawieźć do lekarza. Nie wiemy ile miała lat, ale zapewne wiele, sądząc po jej zachowaniu. Pewnego dnia po prostu na mnie nie czekała:(:(
Być może starość. Cieszy mnie jednak fakt, że przez ładnych kilka lat żyła z nami i była zaopiekowana. Zostawiła nam spadek w postaci dwójki pięknych kotów, które jak widać na zdjęciu ciągle mi towarzyszyły podczas prac. Dozorują moją pracę:) na świeżo zaścielonej ściółce, a ja w tym czasie nadal walczę z chwastami. Tak bardzo zawsze cieszył mnie ten widok.Był z nami jeszcze cztery lata. Niestety powtórzył się stan zapalny. Lekarz tym razem stwierdził, że pewnie nie uda się go uratować. Ponownie dostał kilka zastrzyków, maść. Niestety nie było lepiej. Gdy był już mocno osłabiony, schował się gdzieś w swojej kryjówce. Szukałam go przez dwa dni. Po dwóch dniach powrócił, ale już tylko leżał w cieniu drzew i prosił, by go głaskać. Ja tak to zrozumiałam, bo tylko pił wodę i jadł witaminy w paście z tubki. Podnosił głowę, co oznaczało kiedyś - pogłaszcz mnie. Spędziłam z nim niemalże cały dzień. Następnego dnia już nie powrócił. Czyżby przyszedł się pożegnać??? Dobrze, że wówczas poświęciłam mu wiele czasu. Prawdziwa zima do nas nadeszła.
Jest sporo śniegu i mróz z przerwami na odwilż w ciągu dnia. Jednak śnieg okrywa rośliny i niech tak zostanie. Jest więc czas na inne zajęcia. Mój czas dzielę na książki, szydełko i haft. Kilka książek już za mną i kilka szydełkowych prac. Pokażę je w kolejnych postach. Jednak zabrałam się w pierwszej kolejności za prezent, bo zaintrygował mnie jak zwykle tytuł.
Będąc na emeryturze nauczyłam się czytać książki w towarzystwie kawy lub herbaty. Słodkości raczej rzadko. Pisałam w poprzednim poście o mojej miłości do filiżanek. Kawę pijam w filiżankach. Pokazana na zdjęciu była wyprodukowana w Zakładach Ceramicznych w Bolesławcu w latach siedemdziesiątych, gdzie zatrudniony był wujek mojego męża. Dostaliśmy w prezencie komplet, ale pozostały tylko trzy. Zawsze je bardzo lubiłam za nieco odmienny, mój ulubiony kolor. Zdjęcie nie oddaje delikatności tej osobliwej ceramiki. Rzadko je używam, by pozostały jak najdłużej w naszej maleńkiej rodzince. 
Jeszcze kilka zdjęć naszych podopiecznych. Bez naszej pomocy byłoby im trudno przetrwać zimę. Codzienny, poranny widok z okna na ptaszęta.
Dziękuję za wizyty i komentarze. Mam nadzieję, że macie się dobrze i tego Wam serdecznie życzę.