poniedziałek, 4 marca 2024

O PRZEDWIOŚNIU SŁÓW KILKA......................


Także i do nas przyszła już astronomiczna wiosna. Widoczna jest w ogrodzie coraz bardziej. W domu starałam się by trochę rozświetlić wnętrze więc pomyślałam o forsycji. By zachęcić ją do kwitnienia, systematycznie przynosiłam jej gałązki. Była słoneczkiem na pochmurne, deszczowe dni. Kilka razy pokazało się jednak prawdziwe słoneczko i rośliny obudziły się z zimowego snu. Myślę, że nieco za wcześnie, bo zmuszone były przerwać czas regeneracji sił, by znowu ruszyć pełną parą. Nie jest to jednak dla nich korzystne:( Jako pierwsza w naszym ogrodzie zaczyna kwitnąć - Kalina wonna


Jej zapach jest przepiękny.
Tuż po kalinie pojawiają się przebiśniegi, a ja codziennie cieszę się ich widokiem. Rosną u nas dwa gatunki i jeden z nich jest pełny. Systematycznie przynoszę do domu i cieszę się ich widokiem i zapachem:)


Kolejne cuda natury to różnokolorowe krokusy:

Jest ich dosyć sporo. Nie wszystkie fotografowałam, bo niektóre z nich już kończą kwitnienie. Przyspieszył to przymrozek, który raz się pojawił i wystarczyło. Można je spotkać w całym ogrodzie. Nawet tam, gdzie ich nie sadziłam. Podziemne żyjątka poprzenosiły cebulki gdzie im się podobało. 


Rzadko je widać w pełnej krasie, bo słońce pojawia się sporadycznie. Nie robię im wówczas zdjęć, by nie płoszyć spragnionych pokarmu pszczół. Z dala podziwiam ich radość i to mi wystarczy.












Już w lutym zaczęły kwitnąć fiołki rogate. W roku ubiegłym rosły dla towarzystwa pod naszą ulubioną śliwką. Jesienią pojawiły się nowe siewki. Zostawiłam tam cały bałagan i są. Teraz tylko trochę uładzę. dosadzę inny kolor i niech cieszą nasze oczy.






W jednym z bardziej ciepłych i nasłonecznionych miejsc wychylił się już malutki narcyz.

Kwitnie też już od miesiąca nieco zabiedzony wrzosiec. Trzeba będzie pewnie go odmłodzić. Tak bardzo cieszą te cuda natury, które codziennie już wczesnym rankiem podziwiam, idąc nakarmić swoich podopiecznych. Pierwsze kolory, zapachy i ten cudny śpiew ptaków. Jest już mój ukochany kos. Codziennie skacze pod drzewami gdzie ma zawsze jabłka. Zauważyłam, że sikorki również je dziobią z apetytem. Zaczynają się już zadomawiać pod dachem naszego budynku śpiewające szpaki. Oj będzie bałagan jak w każdym roku. Ja je jednak bardzo lubię. Skoro tak ma być, to posprzątam. Korzystając z kilku pogodnych dni poczyniłam już kilka prac ogrodowych. Otrzymaliśmy od znajomych zrębki z gałęzi świerkowych i trzeba było je zagospodarować więc to zrobiłam.

Teraz tylko przyciąć i dokarmić hortensje i zaopiekować podniszczone przez ćmę bukszpany.








W chwilach wolnych, kiedy nie można jeszcze popracować na ogrodzie, szydełkuję, haftuję i czytam (z przewagą czytam). Książkę, którą tutaj prezentuję otrzymałam w trudnym dla mnie momencie życia. Podobnie było z tymi filiżankami, które są dla mnie bardzo cenne. Jak zwykle u mnie one również mają swoją historię. W późnych latach osiemdziesiątych postanowiono zlikwidować zakład, w którym pracowałam, zatrudniający około 250-300 osób. Był to dla nas wszystkich bardzo smutny czas.
Przepracowałam tam siedemnaście lat w bardzo przyjaznej atmosferze. A filiżanki? - "wcześniej urodzeni" z pewnością pamiętają jakość ówczesnej chińskiej porcelany. Porcelanę kocham od zawsze i gdy zobaczyłam w sklepie porcelanę ryżową i dodatkowo w moim ulubionym kolorze - zamarzyłam o niej i pojechałam do domu, bo wiedziałam, że nie stać nas teraz na nic, co nie jest konieczne. Powiedziałam o tym marzeniu mężowi. On milczał. Jaka była moja radość, kiedy w dniu Jego wypłaty wrócił do domu ( ja już nie pracowałam), wyjął z torby kartonik i z uśmiechem mi go wręczył. I cóż tam zobaczyłam? talerzyk deserowy i moją wymarzoną filiżankę. I trwało tak pół roku. Co miesiąc otrzymywałam od Niego jeden komplecik. Mąż w ten sposób kupił mi mój najbardziej teraz ukochany sześcioosobowy komplet. Włożył tam swoje całe serce. Nie była to tania porcelana i z pewnością czegoś sobie odmówił.

Książka na trudny czas i komplet z trudnych czasów. Pasują nawet kolorem. Zdjęcia nie oddają do końca delikatności tej porcelany ale pochmurne dni, które ciągle trwają nie pozwalają takiemu amatorowi jak ja na więcej. Bardzo dziękuję, że przy mnie trwacie. To jest tak ważne w dzisiejszych czasach mieć wokół siebie życzliwych ludzi, którym można powierzyć swoje troski i radości. Życzę pogodnych szczęśliwych dni!!!!!!

niedziela, 4 lutego 2024

ULUBIONE ZAJĘCIE - PRZETWORY........................

Wiosną, latem i jesienią wiele dzieje się w ogrodzie, a tym samym powstaje wiele zdjęć. Nie mam czasu, by często pisać posty i umieszczać je na blogu. Jest też wiele pracy z gromadzeniem zapasów, by potem z łatwością po nie sięgać. W ubiegłym sezonie chyba pobiłam rekord. Kochamy swój ogród od początku jego tworzenia. Nie jest taki, o jakim marzyłam i nigdy nie będzie z prostego względu, że wiele roślin u nas nie zagrzeje długo z powodu złego podłoża. Już to przerobiliśmy. Jednak wykorzystujemy potencjał tego miejsca i cieszymy się tym, co daje nam natura. Nasz ogród jest naturalistyczny z lekką nutą uporządkowania.

Mam świadomość upływu czasu, a co za tym idzie mniej siły do pracy. Ubywa więc trochę naturalistycznej powierzchni, którą tak kochamy, bo wbrew pozorom taka uprawa jest bardziej pracochłonna. Póki co czerpiemy z niego co się da począwszy od samej wiosny. Na początek nasz mniszek:):):) jak nie skorzystać z takich darów od losu? Zaczynam więc gromadzić zapasy (bo szybko przekwita), by potem sięgnąć po nie z przyjemnością.



Mniszek lekarski ma szerokie zastosowanie. Dla mnie ważne jest to, że obniża poziom glukozy i chroni wątrobę. Są więc suszone koszyczki na herbatę.

Zakupiliśmy nawet odpowiednią suszarkę, w której można regulować temperaturę. Zioła suszy się w niższej temperaturze. Nasza poprzednia suszarka nie posiada regulacji temperatury. Suszymy w niej tylko grzyby. Korzystając z dobrodziejstwa natury, corocznie robię również syrop z kwiatów mniszka. W tym roku wyszedł mi właściwie miodzik. Niestety tak szybko "poszedł do ludzi" że nie zdążyłam zrobić mu zdjęć. Jednak mam jedno z lat poprzednich i posłużyłam się nim. W tym roku syropu było znacznie więcej, bo wybraliśmy się z mężem na wycieczkę na dosyć odległe łąki. Ten z ogrodu wysuszyłam na herbatkę. Liście z mniszka również używam w kuchni. Jest to skarbnica witamin.




Jak ja kocham ten czas, w którym Nasz Stwórca daje nam do dyspozycji tyle dobra. Wystarczy tylko po nie sięgnąć. W słoneczne  przedpołudnie, wyruszam na wycieczkę rowerową, wypryskana cudnie pachnącym olejkiem geraniowym. Nie lubią go kleszcze, a ja wkraczam na ich teren, uzbrojona tylko w nożyczki. Zaczynam zbiory moich najbardziej ulubionych kwiatów. W tym roku byłam jednak z obstawą, bo nie byłam jeszcze w formie.



Czyż one nie są piękne?. Delikatne, subtelne i takie pachnące. Trzeba je zbierać gdy świeci słoneczko, koniecznie przed południem, bo wówczas jest najwięcej cennego pyłku. Z kwiatami obchodzę się jak z jajkiem, by jak najmniej go uronić. Wędruję przy tym po lesie, słuchając śpiewu naszych braci mniejszych i jak nie kochać natury i emerytury. Po powrocie delikatnie rozkładam na białym obrusie na naszym tarasie i daję szansę wszelkim żyjątkom, by opuściły kwiaty. Bardzo lubię obcinać te drobne piękne kwiatuszki, które niebawem wylądują w garnku.
Nie będę opisywać dalszego toku tworzenia tego smakowitego syropu. Zachęcę Was jednak, że warto się pokusić, bo jest bardzo zdrowy i pyszny. My popijamy go latem podczas upałów w połączeniu z wodą, listkiem mięty, bo cytryna już jest w jego składzie. Nie zdołałam zrobić zdjęć z moich tegorocznych zapasów tego smakowitego syropu, ale było go przynajmniej dwukrotnie więcej. Zdjęcia są z przed kilku lat.













Kolejnym darem, po który corocznie,  z przyjemnością wyruszamy są sosny, a właściwie ich młode pędy. Trzeba zerwać je, kiedy nie są jeszcze w pełni rozwinięte. Mamy jednak świadomość, żeby nie ogołocić jednego drzewa (bo my zrywamy pędy z niewysokich sosen) ponieważ z dużych jest to niemożliwe. Są za wysokie.


Jaka to jest ogromna przyjemność tak spacerować po lesie, w którym w dzieciństwie i młodości przebywałam codziennie, korzystać z kąpieli leśnej, słuchać odgłosów lasu i jeszcze wrócić do domu z takim naturalnym, cudnie pachnącym skarbem. Procesu tworzenia syropu i nalewki z pędów sosny nie utrwalałam na zdjęciach, ale służę pomocą. Syrop z pędów sosny jest pomocny przy przeziębieniach i uporczywym kaszlu. Tego smaku i zapachu nie jestem Wam w stanie przekazać. Jednak polecam!!! Sprawdziliśmy. Dla dorosłych jest również nalewka, którą w całości robi mój Mąż (już specjalista w tworzeniu wspaniałych nalewek) Bardzo polecam wiosną wyprawę do lasu sosnowego i skorzystania (z umiarem) z jego bogactwa:):):)

Gdy uporałam się już z mniszkiem, bzem, sosną, rozpoczął się zbiór morwy:):):). Tak morwy pytałam kiedyś o pomoc w rozpoznaniu prezentu od ptaków tutaj. Tak, jak podejrzewałam była to morwa biała, którą zawsze chciałam mieć. 

Jestem niezmiernie wdzięczna ptakom, że podrzuciły mi taki wspaniały prezent. 


Owoce morwy są bardzo słodkie, smaczne i mogą je jeść ludzie
zmagający się z cukrzycą, a także insulinoopornością. Mają bowiem niski indeks glikemiczny. My bardzo je lubimy. W tym roku wyjątkowo zaowocowała. Nie zawsze się to zdarza, bo nie jest odporna na wiosenne przymrozki. Korzystając z obfitego urodzaju poczyniłam wiele zapasów z tych wspaniałych owoców i liści. Niestety suszonych liści nie fotografowałam. Robię sobie z nich herbatę. Produkty z morwy białej nie należą do najtańszych więc warto poświęcić trochę swojego czasu. Ja kocham robić przetwory, zbierać i suszyć zioła. Zioła to moja miłość:):):)
Oto moje przetwory. Konfitura i dżem oraz sok, który zmienił barwę, bo jest z dodatkiem owoców z czerwonej porzeczki. Jest przez to bardziej wyrazisty. Słodziutkie suszone owoce możemy zajadać do woli.


Okres dojrzewania morwy zbiega się z dojrzewaniem porzeczki czerwonej. W tym roku pokusiłam się o eksperyment i zrobiłam dżem i sok z morwy z czerwoną porzeczką. Słodka morwa i wyrazista porzeczka stworzyły wyjątkowo smaczny duet. Niestety nie mam zdjęć, bo było tylko kilka słoiczków i od razu znaleźli się chętni na ten eksperyment. Bardzo lubię dzielić się swoimi przetworami. To przecież dar, którym należy się dzielić. Uśmiech obdarowanych wynagradza pracę. 

Rosną u nas trzy krzewy porzeczki czerwonej. Każda z nich dojrzewa w troszkę innym terminie. Jest to dla nas korzystne, bo owocami cieszymy się dłużej. Bardzo lubię codziennie smakować te smaczne, zdrowe i wyraziste w smaku owoce. Zrobiłam z nich trochę przetworów. W tym roku pokusiłam się o dżem bez pestek. Smakuje wyśmienicie, jak galaretka. Obowiązkowo musi być też sok oraz chutney, który robię już od kilkunastu lat. Jest pyszny i ma wielu zwolenników, dlatego też robię zawsze więcej, by również się nim dzielić z innymi. Niestety nie mam zdjęć :(
Kiedy wiadomo już było, że nie będę obdarowana jabłkami z sadu mojej koleżanki, bo nie zawiązały się owoce, postanowiłam zrobić ocet winny z porzeczek czerwonych i białych. Są wyśmienite. Polecam!!!
Biały ocet jest mocniejszy więc używam go do potraw, a czerwony nieco łagodniejszy służy nam do sosów, które robię do sałat. Jabłkowego niestety w tym roku nie robiłam. Nie ufam sprzedającym, bo nie zawsze mówią prawdę o pochodzeniu owoców. Jeżeli nie mogę mieć ekologicznych, to zawsze można kupić gotowy ocet jabłkowy w ekologicznych sklepach.

Mamy też jeden krzew porzeczki białej. Owoce są bardziej słodkie i delikatniejsze. Jak dobrze, spacerując po ogrodzie uszczknąć co nieco.


W tym roku zrobiłam ocet winny i kilka słoiczków dżemu. Trochę też zamroziłam. W duecie z czerwonymi porzeczkami pięknie wyglądają w galaretce i innych deserach.


Bardzo lubimy agrest i przetwory z tych jakże pysznych i zdrowych owoców. Pozostał nam tylko jeden krzew na pniu i dwa malutkie jeszcze
krzewy. Zajadaliśmy się na bieżąco i trochę zamroziłam, bo jest doskonały do pleśniaka, który lubi moja rodzinka.



Myślę, że na tych przetworach dziś zakończę. Może uda mi się napisać jeszcze o innych, bo pozostało jeszcze wiele do napisania. Chciałabym jeszcze Wam napisać o kolejnej lekturze i pokazać ulubioną filiżankę. Właściwie wszystkie, które mam są ulubione, bo dostałam je od osób dla mnie ważnych.
Czekoladowa saga z historią rodzinną w tle. Intuicyjnie wybrałam tę sagę, bo kocham czekoladę i nie zawiodłam się, bo czekolada obecna jest w trzech jej tomach. Jeżeli lubicie literaturę lekką, łatwą i przyjemną, to jest dla Was. Zimą, która jest przytłaczająca jak u nas najchętniej sięgam po taką właśnie lekturę. A filiżanka - prezent od córki. Ponadczasowa, delikatna porcelana. Filiżanka przywędrowała z Francji z małego klimatycznego sklepiku z porcelaną. Idealnie pasuje do tej książki. Czekoladę do picia podawano właśnie w pięknych filiżankach. 



Po raz pierwszy udało mi się uchwycić piękny zachód słońca. Kolory trochę odbiegają od rzeczywistych ale dla mnie, fotografa amatora mogą być. Dziękuję !!! jeśli wytrwaliście do końca i Tym, którzy nie dotrwali. 

Serdecznie witam Nową Obserwującą mojego bloga. Miło mi, że jesteś:):):) Dziękuję również za Waszą obecność, komentarze. Miejcie się zdrowo!!!!