Wiosną, latem i jesienią wiele dzieje się w ogrodzie, a tym samym powstaje wiele zdjęć. Nie mam czasu, by często pisać posty i umieszczać je na blogu. Jest też wiele pracy z gromadzeniem zapasów, by potem z łatwością po nie sięgać. W ubiegłym sezonie chyba pobiłam rekord. Kochamy swój ogród od początku jego tworzenia. Nie jest taki, o jakim marzyłam i nigdy nie będzie z prostego względu, że wiele roślin u nas nie zagrzeje długo z powodu złego podłoża. Już to przerobiliśmy. Jednak wykorzystujemy potencjał tego miejsca i cieszymy się tym, co daje nam natura. Nasz ogród jest naturalistyczny z lekką nutą uporządkowania.
Mam świadomość upływu czasu, a co za tym idzie mniej siły do pracy. Ubywa więc trochę naturalistycznej powierzchni, którą tak kochamy, bo wbrew pozorom taka uprawa jest bardziej pracochłonna. Póki co czerpiemy z niego co się da począwszy od samej wiosny. Na początek nasz mniszek:):):) jak nie skorzystać z takich darów od losu? Zaczynam więc gromadzić zapasy (bo szybko przekwita), by potem sięgnąć po nie z przyjemnością.Mniszek lekarski ma szerokie zastosowanie. Dla mnie ważne jest to, że obniża poziom glukozy i chroni wątrobę. Są więc suszone koszyczki na herbatę.
Zakupiliśmy nawet odpowiednią suszarkę, w której można regulować temperaturę. Zioła suszy się w niższej temperaturze. Nasza poprzednia suszarka nie posiada regulacji temperatury. Suszymy w niej tylko grzyby. Korzystając z dobrodziejstwa natury, corocznie robię również syrop z kwiatów mniszka. W tym roku wyszedł mi właściwie miodzik. Niestety tak szybko "poszedł do ludzi" że nie zdążyłam zrobić mu zdjęć. Jednak mam jedno z lat poprzednich i posłużyłam się nim. W tym roku syropu było znacznie więcej, bo wybraliśmy się z mężem na wycieczkę na dosyć odległe łąki. Ten z ogrodu wysuszyłam na herbatkę. Liście z mniszka również używam w kuchni. Jest to skarbnica witamin.
Jak ja kocham ten czas, w którym Nasz Stwórca daje nam do dyspozycji tyle dobra. Wystarczy tylko po nie sięgnąć. W słoneczne przedpołudnie, wyruszam na wycieczkę rowerową, wypryskana cudnie pachnącym olejkiem geraniowym. Nie lubią go kleszcze, a ja wkraczam na ich teren, uzbrojona tylko w nożyczki. Zaczynam zbiory moich najbardziej ulubionych kwiatów. W tym roku byłam jednak z obstawą, bo nie byłam jeszcze w formie.
Nie będę opisywać dalszego toku tworzenia tego smakowitego syropu. Zachęcę Was jednak, że warto się pokusić, bo jest bardzo zdrowy i pyszny. My popijamy go latem podczas upałów w połączeniu z wodą, listkiem mięty, bo cytryna już jest w jego składzie. Nie zdołałam zrobić zdjęć z moich tegorocznych zapasów tego smakowitego syropu, ale było go przynajmniej dwukrotnie więcej. Zdjęcia są z przed kilku lat.
Kolejnym darem, po który corocznie, z przyjemnością wyruszamy są sosny, a właściwie ich młode pędy. Trzeba zerwać je, kiedy nie są jeszcze w pełni rozwinięte. Mamy jednak świadomość, żeby nie ogołocić jednego drzewa (bo my zrywamy pędy z niewysokich sosen) ponieważ z dużych jest to niemożliwe. Są za wysokie.
Jaka to jest ogromna przyjemność tak spacerować po lesie, w którym w dzieciństwie i młodości przebywałam codziennie, korzystać z kąpieli leśnej, słuchać odgłosów lasu i jeszcze wrócić do domu z takim naturalnym, cudnie pachnącym skarbem. Procesu tworzenia syropu i nalewki z pędów sosny nie utrwalałam na zdjęciach, ale służę pomocą. Syrop z pędów sosny jest pomocny przy przeziębieniach i uporczywym kaszlu. Tego smaku i zapachu nie jestem Wam w stanie przekazać. Jednak polecam!!! Sprawdziliśmy. Dla dorosłych jest również nalewka, którą w całości robi mój Mąż (już specjalista w tworzeniu wspaniałych nalewek) Bardzo polecam wiosną wyprawę do lasu sosnowego i skorzystania (z umiarem) z jego bogactwa:):):)
Gdy uporałam się już z mniszkiem, bzem, sosną, rozpoczął się zbiór morwy:):):). Tak morwy pytałam kiedyś o pomoc w rozpoznaniu prezentu od ptaków tutaj. Tak, jak podejrzewałam była to morwa biała, którą zawsze chciałam mieć.
Jestem niezmiernie wdzięczna ptakom, że podrzuciły mi taki wspaniały prezent.