czwartek, 21 listopada 2019

MÓJ SPOSÓB NA BUJNIEJSZE ROŚLINY LATEM..........

Wiosną ruszymy na najbardziej lubiane (oczywiście przeze mnie) zakupy. Bardzo lubię przechadzać się po szkółkach i sklepach ogrodniczych wypatrując, co by w tym roku posadzić w naszym ogrodzie. Wiem, że nie mogę sobie zakupić, tego, co chciałabym, bo nasza marna ziemia nie nadaje się do życia pięknym i wymagającym roślinom. Są też ograniczenia finansowe, więc zadowalam się tym, co jest pewniakiem, bo szkoda patrzeć jak roślina marnieje. Wiele już tego było. Wysadzam też to, co samej niekiedy udaje mi się przechować przez zimę, by latem bujniej rosły.
W literaturze o tematyce ogrodniczej czytałam, że można przechować przez zimę pelargonie i wówczas wyrosną o wiele bardziej okazałe. By to sprawdzić rok temu tak też uczyniłam  Pozostawiłam jedną doniczkę w naszym korytarzu. Nie wyglądało to ładnie, ale latem z jednej rośliny wyrosła taka oto pelargonia. Podpowiem, że jest to duża wanna. Młodzi inaczej takowe pamiętają. Zdjęcie nie oddaje w pełni jej urody.

Jesienią 2018r pozostawiłam trzy w kolorze różowym widoczne na fotce  i jedną czerwoną poniżej.
Wiosną wyglądały bardzo biedniutko, ale po posadzeniu mocno ruszyły do przodu.
Posadziłam je w dużym ocynkowanym garze.To jest początek kwitnienia. Niestety nie wykonałam fotek w pełni kwitnienia, a wyglądało to bardzo imponująco.            

Bardzo lubię pelargonie i kupuję je każdego roku, ale te zakupione wiosną nigdy jeszcze nie były tak duże jak te przechowane przez zimę.


Idąc za ciosem w podobny sposób postąpiłam z ulubioną komarzycą. Lubię ją za charakterystyczną barwę liści. Trafiłam w dziesiątkę. Nigdy nie zakwitła w sezonie ale będąc na korytarzu zimą pojawiły się niepozorne śliczne niebieskie kwiatki. Zobaczcie jak urosła:
Z komarzycą postępowałam inaczej. Wczesną jesienią ukorzeniłam w skrzyneczce i jednej doniczce (oczywiście w ramach eksperymentu) młode końcówki pędów. Kiedy ładnie podrosły i miały już nastąpić przymrozki, umieściłam je w korytarzu. Jak już wspomniałam pięknie zakwitły. Takie kwiatki szczególnie zimą bardzo mnie ucieszyły. Widoczna na zdjęciu powyżej, to ta z sadzonek z jednej małej skrzyneczki.
Tę z doniczki wysadziłam na cienistej rabatce w gruncie uzupełniając puste miejsce po mojej ulubionej brunerze, która to przymarzła wiosną. Pięknie urosła i wypełniła wszystkie luki na rabatce. Nie jest to widoczne na zdjęciu gdyż zapomniałam wykonać fotki jak była w pełnej krasie.
A tak zimowały.
 
 
Przechowalnia.
I jeszcze jeden mój ulubieniec, który wymaga ochrony przed mrozem.
Agapant. I jest to cała moja kolekcja roślin, którym zapewniłam dodatnią temperaturę zimą.


Agapant zakwitł pięknie i miał trzy kwiatki. Nie wiem dlaczego nie uwieczniłam tego na fotkach. Mam tylko jeden kwiatuszek.











W tym roku również spróbuję je przechować. Wprawdzie korytarz malutki i nie mogę poszaleć, ale kilka kwiatków może przeżyje. Komarzyca już pokazała bardzo subtelne kwiatuszki. U mnie zakwita dopiero późną jesienią albo zimą na korytarzu. W ogrodzie jeszcze nigdy nie zakwitła, bo zawsze przeszkodziły jej wczesne, jesienne przymrozki.
Jest mój ulubiony Agapant, pelargonia tym razem jedna skrzyneczka i komarzyce.

Mogę polecić mój sposób na bujniejsze rośliny, bo u mnie się sprawdził. Chciałabym jeszcze w tym roku dokupić komarzycę o pstrych liściach. Myślę, że w duecie będą wyglądały ciekawie. Posadzę również pędy, które wcześniej uszczknęłam, ale nie zdążyłam umieścić w doniczkach i skrzyneczce. Ponownie muszę przeprosić za nieobecność na Waszych blogach, brak odpowiedzi na Wasze komentarze, ale moje serducho znowu się popsuło niestety. Lekarz nawet zafundował mi wycieczkę na oddział kardiologiczny na koszt NFZ😃 Teraz mogę już pożartować, bo okazało się, że nie jest tak źle, jak to wyglądało, ale czas umknął jak nic. Dziękuję za Waszą obecność i komentarze. Tak miło, że jesteście💓💓💓💓 Życzę Wam takiego relaksu, spokoju jaki jest widoczny u mojego pomocnika i wiernego towarzysza Tygrysa, który codziennie nadzoruje moje poczynania w ogrodzie💓

środa, 6 listopada 2019

OCET WINNY..................


 Moja przygoda z octem winnym rozpoczęła się od czerwonych porzeczek. Porzeczki w tym roku obrodziły, podobnie jak inne owoce. Właśnie w tym czasie odwiedziłam koleżankę. Moją uwagę  zwrócił stojący na blacie mebli duży słój z porzeczkami zalanymi jak myślałam wodą i zabezpieczone przed meszkami papierowym ręcznikiem. Nie omieszkałam zapytać cóż tam jest i wówczas usłyszałam cały wykład na temat dobroczynnych właściwości octu winnego. Ja dotąd używałam ten ze sklepu. Porzeczek mam sporo jak nie spróbować - i zaczęło się.

Czerwone, białe i w końcu jabłka. W internecie jest mnóstwo informacji na temat octu jabłkowego, a ja sięgnęłam również do moich ulubionych książek. Fakt, że korzystnie wpływa na gospodarkę węglowodanową, co udowodniły badania przeprowadzone na osobach chorych na cukrzycę spowodował, że produkcja octu jabłkowego rozpoczęła się u mnie natychmiast.
Niestety nie zrobiłam fotek jak wyglądały porzeczki czerwone w fazie produkcji octu.

Białe porzeczki i jabłka. My wprawdzie nie mamy własnych jabłek, bo każda próba ich posiadania zakończyła się fiaskiem, ale w ramach wymiany za inne owoce trochę mi się dostało. Ważne, że zdrowe i niepryskane.
Jak widać na fotkach porzeczki już prawie wszystkie opadły, a to oznacza, że można za kilka dni przecedzić płyn do innego słoja.

Po krótkim czasie zauważyłam i proszę zobaczyć jaka wspaniała matka octowa.










Ocet winny z czerwonych i białych porzeczek jest już gotowy do konsumpcji, a jabłkowy tuż przed przelaniem do butelek. Będzie jak znalazł dla nas i dla innych.







Ocet winny z czerwonych i białych porzeczek.

A teraz ocet winny z jabłek.
Część jabłek obrałam. Ze skórek zrobiłam ocet, a jabłka ususzyłam. Czytałam, iż suszone mają niższy indeks glikemiczny, a jakie były smaczne. Ocet jabłkowy przeznaczyłam do picia, a z obu rodzajów porzeczek jako dodatek do sałatek, barszczu.
Polecam wszystkim sporządzanie octu winnego we własnym zakresie. To nie jest trudne ani pracochłonne. W pierwszej fazie tworzenia trzeba tylko codziennie zamieszać, by nie utworzyła się pleśń, a po przecedzeniu owoców już tylko oczekiwanie i obserwacja, czy jest gotowy. Gdy płyn jest już gotowy zacznie pachnieć octem, wyjmujemy matkę octową, zalewamy ją octem lub wodą, bo może nam się przydać w tworzeniu kolejnego octu. Przyspieszy się wówczas proces jego tworzenia. Mam nadzieję, że spróbujecie go kiedyś wykonać. Myślę jednak, że wiele z Was również robi go we własnym zakresie. Gorąco witam Nowych Obserwatorów mojego bloga. Miło mi, że chcecie tutaj zaglądać, a wszystkim dziękuję za odwiedziny i komentarze. Serdecznie, jesiennie Was pozdrawiam💗💗💗💗💗💗💗